Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi polemar z miasteczka Grodków. Mam przejechane 41661.71 kilometrów w tym 3695.06 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.99 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 160098 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy polemar.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 82.48km
  • Czas 04:06
  • VAVG 20.12km/h
  • VMAX 71.80km/h
  • Temperatura 22.2°C
  • HRmax 171 ( 87%)
  • HRavg 147 ( 75%)
  • Kalorie 3712kcal
  • Podjazdy 1224m
  • Sprzęt Bike Sport
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieudana próba zdobycia Pradziada.

Sobota, 26 października 2013 · dodano: 27.10.2013 | Komentarze 4

Dlaczego nie udana? Ano dlatego, że jazda skończyła się w Karlovej Studance na ostatnim podjeździe. Zakończyła się jazda mojego kompana, któremu rozwaliła się tylna przerzutka. Ja musiałem wrócić do Głuchołaz sam po to by przyjechać po niego samochodem.
Ale od początku.
Wybraliśmy się z kumplem by pojeździć po Czechach a konkretnie by zdobyć Pradziada 1491 m n.p.m.. Najwyższy szczyt w Jesenikach. Samochodem z rowerami na dachu, by nie tracić cennego czasu i zaoszczędzić trochę sił, podjechaliśmy do Głuchołaz. Tam na parkingu przy granicy rozpoczęliśmy swoją wycieczkę.

Roverem z rowerami na dachu © polemar

Z Głuchołaz na przejście graniczne do Mikulowic. W minionych czasach w tym miejscu należało się zatrzymać na przejściu granicznym, teraz przejazd jest bez zatrzymywania. Co to znaczy Europa bez granic, co za wygoda.
Przejście graniczne w Głuchołazach © polemar

Zaraz za granicą teren jest w zasadzie płaski. Podążamy w kierunku Jesenika.
Kierunek Jesenik © polemar

Wzdłuż rzeki Biała dojechaliśmy do miejscowości Pisecna, gdzie jest skrzyżowanie. Można tam skręcić w prawo i wrócić do Polski przez Vidnavę. Miałem okazję jechać tamtędy na ostatniej czwartkowej wycieczce.
Przed skrzyżowaniem w Pisecnej © polemar

Z Pisecnej lekko pod górkę w kierunku Jesenika. W pewnym momencie dojrzałem na wzgórzu ciekawą budowlę. Jak się okazało jest to budynek sanatoryjny Priessnitz.
Dom uzdrowiskowy w Jeseniku © polemar

Kiedyś w przyszłości będę chciał tam podjechać i zobaczyć go z bliska.
Przez miejscowość Jesenik przejechaliśmy nie zatrzymując się. W pewnym momencie dojrzałem przed sobą cel naszej wycieczki, górę na którą mieliśmy wjechać - Pradziad.
Za górami za lasami widać Pradziada © polemar

Dojechaliśmy do miejscowości Bela pod Pradziadem, tam na skrzyżowaniu skręciliśmy w kierunku Ostrawy.
Bela pod Pradziadem © polemar

Zarówno jedna jak i druga droga prowadzi na przełęcze. Ta w kierunku na Sumperk wiedzie na Cervonohorske Sedlo 1013 m n.p.m. a ta którą my pojechaliśmy na Videlskie Sedlo 930 m n.p.m.
Początek jest w miarę łagodny, lekko pod górkę o 3% nachyleniu.
W kierunku Videl © polemar

Na 30-tym kilometrze naszej przejażdżki dostrzegłem znak, świadczący o tym, że zaraz się zacznie mordęga związana z podjazdem.
Zaczyna się podjazd © polemar

No i zaczęło się, zmuszony byłem przerzucić łańcuch na górskie przełożenia, czyli średnia tarcza z przodu i największa z tyłu. Kolega swoim tempem pognał do góry, ja natomiast swoim znacznie wolniejszym piąłem się metr po metrze.
Zerknąłem na licznik na którym wskazania wysokości były w granicach 650 metrów. Wychodziło na to że mam do pokonania około 300 metrów w pionie. Kąt nachylenia się zmieniał, 7%, 8% 10% i 11%. Prędkość moja spadłą do 6 km/h. Wolno ale jechałem, biorąc pod uwagę to, żeby podjazd był zaliczony to nie powinno się na nim zsiąść z roweru, nawet po to by zrobić zdjęcie Mi udawało się je robić od czasu do czasu jadąc.
W którymś momencie na jezdni widniał napis 1 km, tyle zostało do przełęczy. Odliczałem metry, jeszcze 500, zerknąłem na licznik, 300. To już tuż tuż, ale końca nie widać, bo uniemożliwiały to zakręty. 200 i już widać, dojrzałem koniec podjazdu.
Upragniony koniec podjazdu © polemar

Przełęcz Videlska, po czesku Videlskie Sedlo 930 m n.p.m. zdobyte. Kolega czekał na mnie nie wiem w zasadzie jak długo, parę minut na pewno. Zatrzymałem się by coś się napić przegryźć, batonik czekoladowy był w sam raz. Kilka pamiątkowych fotek i chwilka na odsapnięcie. Był to 34-ty kilometr jazdy.
Na Przełęczy Videlskiej © polemar

Teraz zjazd do miejscowości Vidly. Liczył on sobie prawie 3 km ze średnim nachyleniem 6%.
Zjazd do miejscowości Vidly © polemar

W Vidlach jest skrzyżowanie dróg, w lewo w dół do Vrbna pod Pradziadem, a na wprost pod górkę do Karlowej Studanki. Ujechawszy dosłownie z 300 metrów dojrzałem znak mówiący o 12% nachyleniu, czyli większym niż na ten poprzedni. Minę miałem na pewno niewesołą, zwłaszcza że wiedziałem o tym iż mam podjechać z 770 m na wysokość ponad 1000 metrów.
Prędkość standardowo, 6 km/h. Gdy przekroczyłem wysokość 900 m zacząłem wypatrywać znaków na asfalcie. Był, 500 m do szczytu. Piszę do szczytu, gdyż najwyższy punkt na tym odcinku nie jest przełęczą.
Po jakimś czasie dojrzałem koniec podjazdu.
Koniec podjazdu © polemar

Zatrzymałem się i dojrzałem tabliczkę z nazwą wzniesienia, Kóty 1003 m n.p.m. Zauważyłem pewną różnicę z tym co na mapie. O liczniku swoim nie wspomnę, chyba coś zaszwankował.
Szczyt na trasie jazdy © polemar

Tradycyjnie na szczycie kolega zrobił mi pamiątkową fotkę.
Pamiątkowe zdjęcie na szczycie podjazdu © polemar

Wymieniliśmy spostrzeżenia co do tych dwóch podjazdów. No i postanowiliśmy, że po zjeździe do Karlowej Studanki, zanim zaczniemy podjazd na Pradziada, to wstąpimy do pawilonu po wodę mineralną. Z tego co pamiętałem z ostatniej tam wizyty, też przed podjazdem na szczyt, po wypiciu wody źródlanej dostaliśmy z kumplem takiej energii że można było nie takie podjazdy zdobywać. Pawilon z wodą do picia, którą można brać bez ograniczeń znajduje się bardzo blisko od drogi, tak że nie nadłożymy drogi ani nie stracimy zbyt wiele czasu.
Powiedziałem do kolegi żeby zjeżdżał i na dole spotkamy się w pawilonie. Dodałem że ja już nie szaleję tak jak kiedyś na zjazdach. Po prostu już się boję po tym jak miałem kilka upadków. Niektóre a przynajmniej jeden z nich był bardzo niebezpieczny.
Po 3,5 km zjazdu dojrzałem pierwsze zabudowania Karlowej Studanki. Było to na skrzyżowaniu dróg.
Karlowa Studanka © polemar

Na tym też skrzyżowaniu dojrzałem stojącego kolegę, który coś majstrował przy rowerze. Ostrożnie dojechałem do niego. Wtedy okazało się, że miał upadek i jest trochę poobijany. Kolano stłuczone, krew wyszła przez spodenki, palce lewej ręki zakrwawione.
Opowiedział mi co się stało. Nie był to może groźny upadek, ale jak każdy, niebezpieczny.
Ze skrzyżowania dojrzałem "pitny pawilon"
Pitny pawilon © polemar

Zjechaliśmy do niego. Tam napełniłem bidon i zacząłem pić. Woda ma niesamowity smak, naturalnie nasycona CO2, z wysoką zawartością kwasu węglowego z posmakiem i zapachem siarkowodoru. Wypiłem co najmniej litr. Drugi zatankowałem do bidonu na drogę.
Oczywiście porobiłem kilka zdjęć otoczenia. Między innymi jakiegoś budynku znajdującego się po drugiej stronie ulicy.
Zabudowa Karlowej Studanki © polemar

Po chwili odpoczynku, nawodnieniu ruszyliśmy w kierunku Pradziada. Najpierw do skrzyżowania na którym kolega miał wywrotkę. Podjazd krótki ale stromy. Na liczniku wskazywało 10%. Skręciliśmy w lewo, no i stało się. Jak się okazało wywrotka kolegi miała wpływ może nie tak na niego samego jak na jego rower. Musiał uszkodzić przerzutkę tylną gdyż podjeżdżając i przerzucając na większe tarcze "wpadła" mu w szprychy i zablokowała koło, przy tym się łamiąc. Na tym kolega miał zakończyć swoją jazdę.
Co było robić? No tylko jedno, musiałem jak najszybciej wrócić do Głuchołaz po samochód i wrócić tu po niego.
Ustaliliśmy, że dojazd do Głuchołaz powinien mi zająć około dwóch godzin, kolejna na przyjazd samochodem. Czyli mniej więcej za trzy godziny będę z powrotem.
Była godzina 13:48. Ruszyłem w dół w kierunku Vrbna pod Pradziadem. Trasą inną niż przyjechaliśmy. A to z takiego względu, że było bliżej i bez takich podjazdów.
Zrobiłem jeszcze tylko jedno zdjęcie zabudowy miejscowości.
Ciekawe budynki w Karlowej Studance © polemar

Kolejne zdjęcia były już robione podczas jazdy. Zjazd imponujący, bo o lekkim stopniu nachylenia bez większych, to znaczy ostrzejszych zakrętów.
Zjazd do Ludvikowa © polemar

10 km zjazdu z prędkością, która oscylowała w granicach 50 km/h. Minąłem miejscowość Ludvikov.
W kierunku Vrbna pod Pradziadem © polemar

Dotarłem do Vrbna pod Pradziadem. Tam zaczął się podjazd, na szczęście nie tak ostry jak poprzednie. Za Vrbnem wzniosłem się na wysokość około 700 metrów i mogłem podziwiać okolice. Tereny piękne, łąki, pastwiska, pola i gdzieniegdzie skupiska drzew.
Dojechałem do Hermanowic.
Hermanowice © polemar

Za Hermanowicami czekał mnie ostatni ostry zjazd. Zjazd do miejscowości Zlate Hory.
Zjazd do Zlatych Hor © polemar

Droga szeroka i równa, bez ostrzejszych zakrętów. Znak informował o stromym zjeździe, 12% nachylenia. Złapałem mocniej kierownicę i ruszyłem. Momentalnie nabrałem prędkości, nie musiałem w ogóle pedałować. Minąłem jednego rowerzystę, to znaczy wyprzedziłem z dosyć znaczną różnicą prędkości. Wtedy zdałem sobie sprawę że muszę jechać szybko. Zerknąłem na licznik. Zauważyłem 71 km/h i wtedy dreszczyk emocji przeszył moje ciało. Delikatnie zacząłem hamować, pomyślałem, że za szybko jadę, za szybko jak na mój już nie nowy sprzęt.
Jednak i tak z dużą prędkością dojechałem do Zlatych Hor.
Zlate Hory © polemar

Teraz tylko na granicę państwa. Minąłwszy ją zerknąłem jeszcze w prawo na Góry Opawskie a konkretnie na Biskupią Kopę, której też zrobiłem zdjęcie nie zatrzymując się.
Biskupia Kopa © polemar

Do samych Głuchołaz od granicy również jest zjazd, prędkości jakie uzyskiwałem były imponujące. Przejechałem obok szpitala MSW, tego w którym miałem robione trzy operacje na moim kolanie. Pomknąłem w kierunku centrum, samochód stał na parkingu przy przejściu granicznym, czyli dokładnie po drugiej stronie miasta.
Dotarłem do pierwszych świateł.
Miasto Głuchołazy © polemar

Była godzina 15:05. Do parkingu miałem około 3 km. Z jednym jeszcze ostrym podjazdem już przed samym parkingiem. Dotarłem na miejsce, była godzina 15:14.
Czyli czas jazdy niecałe 1,5 godziny. nieźle pomyślałem, załadowałem rower na dach, napiłem się jeszcze, najpierw soku jaki miałem w plecaku a później wody mineralnej z Karlowej Studanki. Uświadomiłem sobie wtedy, że oprócz śniadania które zjadłem w domu nic poza dwoma marsami nie jadłem. No i znowu pomyślałem o wodzie, że to być może jej działanie spowodowało że nie opadłem z sił.
Wysłałem wiadomość do kolegi że już jadę po niego. Na miejscu w Karlowej Studance byłem o godzinie 16-tej.
Tak zakończyła się nasza przygoda ze zdobyciem Pradziada.
Nie powiem, pozostał niedosyt. Szczyt nie zdobyty, setka nie przejechana.
Trzeba będzie to powtórzyć w przyszłym sezonie rowerowym.


Kategoria Rower



Komentarze
polemar
| 19:21 wtorek, 26 listopada 2013 | linkuj Takim ludziom jak MY udaje się realizacja planów związanych z pasją. A to przecież Twoja pasja, więc to tylko kwestia czasu.
Skowronek
| 07:01 poniedziałek, 25 listopada 2013 | linkuj Pradziad zalicza się do Korony Sudetów (co pewnie doskonale wiesz) więc byłam tam raz na piechotę i akurat były piękne widoki. I była też zabawna sytuacja w schronisku niedaleko:) A czy uda się tam przybyć rowerowo? Uda się:)
polemar
| 12:57 niedziela, 24 listopada 2013 | linkuj Dziękuję :-)
Zgadza się, w przyszłym roku spróbujemy jeszcze raz. Tobie oczywiście też życzę byś się tam zjawiła i zdobyła.
Skowronek
| 12:47 niedziela, 24 listopada 2013 | linkuj Bardzo fajna lektura:) I zdjęcia udane. W przyszłym roku na pewno uda się zdobyć Pradziada.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa luwse
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]