Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi polemar z miasteczka Grodków. Mam przejechane 41661.71 kilometrów w tym 3695.06 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.99 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 160098 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy polemar.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • Teren 5.90km
  • Czas 01:45
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 323m
  • Aktywność Wędrówka
Uczestnicy

Lubomir.

Wtorek, 5 stycznia 2016 · dodano: 19.01.2016 | Komentarze 0

Gdy zapisałem się do Klubu Zdobywców Korony Gór Polski i by zostać zdobywcą, to muszę wejść na wszystkie 28 szczytów. Wszystkie zdobyte do tej pory nie liczą się, gdyż zdobywanie zaczyna się od momentu przystąpienia do klubu. Jeśli o mnie chodzi, to nie przejmuję się tym, gdyż po górach chodzić lubię a szczyty te dla siebie zdobywam też w różnych porach roku. Taki mam cel który wyznaczyłem sobie jakiś czas temu. Tak że zdobywanie zaczynam od początku, ale będę to robił w miarę możliwości takiej, by kolekcjonować je o różnej porze.
I tak mamy zimę i w tym czasie mam ich kilka do zdobycia. Przy okazji wyjazdu do Krakowa postanowiliśmy z kolegą Jarkiem zdobyć któryś. Najbliżej od Krakowa jest Lubomir w Beskidzie Makowskim. 
Czasu nie było zbyt wiele, późno wyjechaliśmy z Krakowa. Tak czy inaczej obraliśmy kierunek na Przełęcz Jaworzyce. Stamtąd jest najkrótsza droga na szczyt, poza tym jest to droga dojazdowa do obserwatorium astronomicznego które się tam znajduje. Tak, że jeśli nas by zastał zmrok to bez dodatkowych niebezpieczeństw powinniśmy sprawnie zejść do samochodu.
Z Krakowa przez Wieliczkę, Dobczyce dotarliśmy na przełęcz.



Na przełęczy zaparkowaliśmy samochód przy wiacie. Była godzina 15-ta. No nie było wyjścia, trzeba było się spieszyć, by za dnia dotrzeć na szczyt.
Ruszyliśmy drogą asfaltową lekko opruszoną śniegiem.



Ślady na środku świadczyły, że ktoś tędy jeździł.
Jak się za jakiś czas okazało, były tam jeszcze jakieś zabudowania do których prowadziła ta droga asfaltowa. 



Za zakrętem droga przeszła w twardą gruntową, z tym że nadal była szeroka i równa. Za kilkoma zakrętami gdy już weszliśmy trochę wyżej to ukazał nam się widok na Beskid Wyspowy.



przystanęliśmy na chwilkę, czas gonił, zrobili kilka zdjęć i ruszyli dalej. Droga nie zbyt wymagająca, lekko pod górkę.



Po chwili dotarliśmy do ostatniego zabudowania na tym szlaku. Jest to pensjonat a w zasadzie Gościniec pod Lubomirem. Nie zatrzymywaliśmy się na razie, mieliśmy w planie ewentualnie zrobić to wracając.



Za gościńcem na drodze był szlaban. czyli do samego obserwatorium bez zezwolenia wjechać nie można. Dalej szliśmy lekko pod górę. Śniegu było niewiele, dlatego też nie najwygodniejsza to była droga, bo kamienie wystawały spod śniegu i turlały się pod nogami gdy się na nie nadepnęło. Nie lubię takiej drogi, już duże lepiej by było, gdyby tego śniegu było więcej. No ale, taką mamy zimę tego roku.



Po około 45 minutach ukazał się nam budynek obserwatorium.



Nie omieszkałem poprosić kolegę by zrobił mi kilka zdjęć.



Za obserwatorium idąc od strony którą szliśmy znajduje się oznaczenie szczytu.



Lubomir 904 m n.p.m. zdobyty zimową porą. Jestem tu po raz drugi.



I jeszcze jedno zdjęcie, w miejscu najprawdopodobniej ruin starego obserwatorium. Pozostały tylko schody. 
Wyczytałem w encyklopedii, że szczyt zawdzięcza swoją nazwę księciowi Lubomirskiemu, który podarował teren pod budowę obserwatorium.  
By szczyt był uznany za zdobyty, należy to potwierdzić w książeczce jak jest możliwość przybijając tam pieczątkę miejsca. Mieliśmy nadzieję, że ktoś jest w obserwatorium i taką pieczątkę nam udostępni. Niestety próby zadzwonienia i wywołania kogokolwiek zakończyły się tym, że zostaliśmy bez potwierdzenia. Mamy na szczęście zdjęcia z zapisaną datą. Powinno to wystarczyć zgodnie z zapisem w regulaminie KGP.



Schodząc robiło się już szaro.



Schodząc widzieliśmy oświetlone drogi. Dotarliśmy do gościńca, pomyśleliśmy, że może tam ostemplujemy sobie książeczki, ale niestety, gościniec był zamknięty. Nawet restauracja, a może tym bardziej restauracja. 
Ciemno się zrobiło, ale droga asfaltowa która był opruszona śniegiem, dawała na tyle wyraźny ślad, że nie było potrzeby użycia latarek.



Gdy dotarliśmy do samochodu na parkingu było już ciemno. W oddali zachodziło słońce. 
Przebrałem się w suche ubrania i czym prędzej ruszyliśmy w drogę.
Padło pytanie, co robimy? Jutro jest dzień wolny, święto Trzech Króli no i można by było gdzieś się zatrzymać i zdobyć jeszcze jeden ze szczytów. Wielkiego wyboru nie mieliśmy jadąc w kierunku domu. Albo Skrzyczne albo Czupel. Padło na Skrzyczne i nocleg w Szczyrku. Jarek zadzwonił do pensjonatu w którym byliśmy ostatnio. Niestety nie było wolnych pokoi. Znalazł jeszcze kilka miejsc w pobliżu centrum, w jednym było, ale musieli byśmy spać na łóżku małżeńskim, do dwóch się nie dodzwonił. Zbliżałem się do skrzyżowania, gdzie ewentualnie miałbym skręcić by jechać na Szczyrk. Mówię mu, śpiesz się bo nie wiem co robić. No i udało się dodzwonić do pensjonatu dosłownie na kilka set metrów przed skrzyżowaniem. 
- Wolne pokoje są?
- Są, 
- A w jakiej cenie?
- 45 zł + 15 śniadanie.
Słowa te Jarek powtarzał na głos bym słyszał. Dodał w między czasie do pani w słuchawce, że powtarza po niej, bo przekazuje informacje koledze, czyli mi.
Zacząłem skręcać na skrzyżowaniu na Bielski i powiedziałem, rezerwuj.
Na miejsce dojechaliśmy po około dwóch godzinach. Zameldowaliśmy się w pensjonacie.
Pokój przytulny, czysty, z imitującymi drewnianą chatę na tylnej ścianie za łóżkami.



Rozpakowaliśmy się i zeszli na dół uregulować rachunki. Przy okazji Pani poleciła nam kilka knajp, gdzie byśmy mogli coś zjeść.
Dodatkowo dała nam kupon rabatowy do jednej z knajp.
Mieliśmy w planie iść na golonkę do karczmy gdzie byliśmy podczas ostatniego kwietniowego pobytu, ale skoro mamy rabat na kolację w wysokości 20% to możemy iść zobaczyć co tam serwują. 
Niestety, jak się okazało, to restauracja już posiłków nie przygotowywała a zamykana była za 30 min. Poszliśmy do następnej, to samo, kolejna i znowu kiszka. Ta do której planowaliśmy iść również. 
W pewnym momencie zakląłem i powiedziałem k... gdzie myśmy trafili. Śmialiśmy się, że zostanie nam jakiś sklep, zakupy suchego prowiantu i wylądowanie w pokoju.
Kierując się już w kierunku pensjonatu i sklepu, przechodziliśmy obok niepozornego starego budynku na którym widniał szyld "Stara Karczma". Przez okno zauważyliśmy, że w środku jeszcze siedzą ludzie. Weszliśmy i zapytali czy jest jeszcze otwarte i czy nam pan poda coś do zjedzenia i picia. Ulokował nas przy stole dając tym samym do zrozumienia, że tak.
Od razu zamówiliśmy po piwie i w zasadzie bez zaglądania w kartę zapytali o golonkę. Zaproponował nam ją w wydaniu beskidzkim z ziemniakami i kapustą zasmażaną. Bez zastanowienia przystaliśmy na to.
Zanim dostaliśmy jedzenie to wypiliśmy po jednym piwie. Lanym Żywcu, który wyjątkowo nam smakował.



W trakcie jedzenia pękło drugie piwo.

A oto i sama golonka po beskidzku.



Po skończonej konsumpcji, udaliśmy się jeszcze do sklepu zakupić coś do picia na następny dzień.
Poszli do pensjonatu, ulokowali się w pokoju, wypili jeszcze po piwie i poszli spać.
Na drugi dzień w planie Skrzyczne.


Kategoria Wędrówka



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa oryna
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]